piątek, 29 kwietnia 2016

KULTURA MEDIALNA

Włączenie telewizora - któregokolwiek kanału, o którejkolwiek godzinie - grozi nam w takim czy innym wydaniu polityka. Jak nie występy gościnne na żywo, to dyskusje i komentarze.
Dziwi mnie fakt, że ludzie uważający się za dziennikarzy na poziomie, nie potrafią pracować zgodnie z etyką wynikającą z tego zawodu.
Po pierwsze - żeby się waliło i paliło dziennikarz powinien być bezstronny i obiektywny. Tymczasem co się dzieje? Nic innego, jak tylko zajmowanie stanowisk po określonej stronie i mieszanie z błotem drugiej strony. Dziennikarz ma przedstawiać FAKTY, a komentarze widzowie sobie sami dopowiedzą. Fakty mają być przedstawione obiektywnie, bez rzucania kalumni czy oszczerstw lub prześmiewania się - w zależności od swojego punktu widzenia. To jest nagminne zjawisko i niedopuszczalne w tej sferze przekazu.
Tymczasem programy dyskusyjne to wątpliwej klasy kabarety, które w zależności od stronniczej postawy prowadzącego i jego gości, oceniają daną opcję polityczną. 

Po drugie - jeżeli prowadzi się audycję, zaprasza rozmówców, to chyba po to, aby prowadzić dialog. Każdy ma coś do powiedzenia i chciałby się wysłowić. Niestety, bardzo często nie ma takiej okazji. Prowadzący narzuca swoje poglądy, nie dając dojść do głosu komukolwiek. Współuczestnik spotkania zaczyna zdanie (może mieć własny punkt widzenia) i natychmiast jest ono przerwane lawiną słów prowadzącego, który neguje ten pogląd. Jeszcze nie wie, co rozmówca miał na myśli, ale już wie, że należy wtrącić swoje trzy grosze. Zero kultury osobistej i zero kultury medialnej. 
Rozmowa, która miała być dyskusją na odpowiednim poziomie, przeistacza się w hałaśliwą wymianę zdań w coraz wyższej tonacji. Jeżeli rozmówca jest "twardy", to nie da się wytrącić z kontekstu i usiłuje swoją kwestię wypowiedzieć do końca, czego efektem jest wzajemne przekrzykiwanie się i bazarowa kłótnia. Jeżeli rozmówca nie ma podzielnej uwagi, zostaje uciszony, przerywa w połowie zdania, aby ustąpić miejsca ripoście prowadzącego. Tak więc dialog przemienia się  monolog i zapraszanie gości do rozmowy mija się z celem.
Może warto byłoby zapoznać się z kodeksami obyczajowymi i uświadomić sobie, że zawód dziennikarza do czegoś zobowiązuje. A dla lepszej samooceny - obejrzeć własny program "z boku", może to otworzy oczy jak się prezentujemy publicznie.

 

środa, 27 kwietnia 2016

DANE OSOBOWE

Wszystkie zakupy internetowe, umowy, a nawet zadanie jakiegokolwiek pytania, są uzależnione od "dobrowolnego" podania danych osobowych. Dobrowolne? Dobrowolnie przymusowe, bo jeżeli dobrowolnie nie podamy, to ...nie ma innej opcji. Nie kupimy. No więc podajemy i wyrażamy zgodę na....wszystko. Przetwarzanie, udostępnianie itd. zakres dysponowania naszymi danymi zależy od inwencji twórczej posiadacza. Powinno być przetwarzanie (cokolwiek to znaczy) tylko i wyłącznie dla celów danej operacji. Ale... Co bardziej cwani, przemycają w regulaminie (kto je czyta?!) zgodę na ich udostępnianie podmiotom "współpracującym". No i hulaj dusza, piekła nie ma. Dane sobie dryfują po świecie, bo podmiotów współpracujących jest bez liku, a te podmioty mają przecież też swoje podmioty współpracujące. A więc dane już nie dryfują tylko rozprzestrzeniają się z prędkością światła. To, że ktoś robi na tym interes, jest oczywiste. Ale co jeszcze? Nagle zaczynają się uaktywniać oferty, które nas atakują drzwiami i oknami. Udział w badaniach, kupno dywanów, atrakcyjne ubezpieczenie, konto bankowe.... i tak można by wymieniać bez końca. Dziwimy się skąd znają telefon, mail czy adres. Ano znają, bo dostali od podmiotu współpracującego. Zainteresowani wiedzą co kupujemy, za ile, jakie są nasze preferencje, a wszystko rzekomo po to, aby nam dogodzić i proponować to, co lubimy najbardziej, Usiłujemy więc zapanować nad sytuacją i ogarnąć gdzie i kto. Wypisujemy się z listy mailingowej (ta opcja zaznaczona jest czcionką najmniejszą z najmniejszych, no ale jakoś udało się znaleźć), ale co z tego, jak w międzyczasie znowu zawarliśmy jakąś transakcję i "dobrowolnie" podaliśmy dane. Aby tego uniknąć należałoby nie mieć konta bankowego, komórki, ubezpieczenia, abonamentu, internetu, nic nie kupować, nie korzystać, nie istnieć.


Ciekawostką tu jest fakt, że zanim weszła ustawa o ochronie danych osobowych nikt o nas nic nie wiedział. Można było kupować, zamawiać do woli, na nic "dobrowolnie" się nie zgadzając. I nikt nas nie molestował natrętnymi propozycjami. Nikt danych nie chronił, bo ich po prostu nie miał. Chroniliśmy je sami, nie podając na prawo i lewo.
Teraz mamy ochronę, która chroni chyba tylko interesy posiadacza naszych danych. Znają je wszyscy i przekazują dalej. Zgodę wyraziliśmy raz, a nagle okazuje się, że wgląd w nie posiada sto podmiotów. I wszystko legalnie! Równie dobrze moglibyśmy wywiesić plakaty z naszymi danymi i je po prostu upublicznić. Macie, korzystajcie, zgadzamy się na wszystko! Dobrowolnie oczywiście!!


wtorek, 26 kwietnia 2016

KOMUNIA

Sezon komunii zbliża się wielkimi krokami. Nie wiadomo kto bardziej przeżywa, czy rodzice, czy dzieci. I pytanie JAK przeżywa. Czy komunia święta ma jeszcze jakąś wymowę religijną, czy została całkowicie skomercjalizowana i zepchnięta do roli imprezy rodzinnej?
Z moich obserwacji wynika niestety to drugie. Minęły czasy, kiedy upominki komunijne stanowiły głównie przedmioty związane z religią, czyli medaliki, krzyżyki, biblie, święte obrazki, pamiątki, itp. Zdarzały się też zegarki, złote łańcuszki. Teraz zostały zastąpione przedmiotami świeckimi. Mało tego, to już nie są drobiazgi, a z roku na rok coraz większe, droższe i bogatsze prezenty. A więc rodzina i znajomi prześcigają się w wymyślaniu - czy to rower, czy komputer, czy tablet, czy komórka, a może dron?? Ciekawe, czy w niedalekiej przyszłości będą to już samochody i jachty. Jeżeli takie prezenty daje się w II klasie szkoły podstawowej, to co dawać starszym dzieciom????

To samo dotyczy strojów. W niektórych kościołach wprowadzono godny naśladowania zwyczaj jednakowych mundurków. Dzieci nie czują się niezręcznie, bo koleżanka ma ładniejszą sukienkę albo wianek. Rodzice nie wydają majątku na suknie o wyglądzie niemalże sukni ślubnej. Wszyscy mogą się skupić na celu samej uroczystości, bo w końcu po to dziecko idzie do komunii. Nie mam na myśli oczywiście grupy ludzi, którzy posyłają dziecko do komunii, bo "idą wszystkie dzieci", albo bo "wypada", albo z jeszcze innych pobudek niekoniecznie religijnych.

I trzecia kwestia - przyjęcie po komunii. I tu się zaczyna pełne szaleństwo. Niewiele już rodzin decyduje się na skromne przyjęcie rodziny w domu - obiad + deser. Modne stało się organizowanie imprez w klubach i restauracjach. Z alkoholem czy bez? Nieliczni decydują się na spotkanie bezalkoholowe, gdyż to jednak uroczystość dziecka i nie byłoby miło, gdyby zakończyła się rozśpiewanym bełkotem i spadaniem pod stół. Niestety bywają i takie scenariusze, bo to w końcu okazja do spotkania dawno niewidzianej dalszej rodziny, a jak tu nie uczcić go kieliszkiem?! Gdzieś tam po drodze zatraca się cel, dla jakiego się rodzina spotkała.
Dziecko dostało prezenty, więc siedzi w kącie i rozgryza nowy tablet....

        

sobota, 23 kwietnia 2016

USZCZĘŚLIWIANIE NA SIŁĘ

Ktoś wymyślił, nie wiem co prawda w jakim celu, pewnie chciał ludziom ułatwić życie - mycie warzyw, zanim trafią do sprzedaży. Na początku ten głupi zwyczaj dotyczył tylko marketów. No, ale w marketach mamy wiele głupich zwyczajów, więc i ten nie dziwił. Na stoisku z warzywami pięknie oczyszczone ziemniaczki, marcheweczka, pietruszka i selerek. Przyjemnie popatrzeć, przyjemnie kupić, trochę mniej przyjemnie wyrzucić. A taki los spotyka te warzywa jeżeli nie uda się ich zużyć tego samego, najpóźniej następnego dnia. Piękna pomarańczowa marcheweczka robi się mniej pięknie czarna. I ląduje na śmietniku.
A komu przeszkadzało trochę ziemi na niej? Nie wiadomo.
Klienci mogli więc przerzucić się na zakupy w małych sklepach warzywnych lub na bazarach. Bazarów co prawda coraz mniej, bo zostały zastąpione kolejnymi budowami. No, ale czasem trafiają się sprzedawcy "z samochodu", o ile oczywiście do akcji nie wkroczy wszechobecna straż miejska.
Niestety, zbiorowe mycie opanowało już cały rynek i brudnych warzyw  się nie znajdzie. Jedynie w sprzedaży ekologicznej. Ekologiczne, czyli brudne z tego wniosek.
Miało by to jeszcze jakiś sens, gdyby te czyściutkie warzywa miały trafić prosto do garnuszka. Ale nie wyobrażam sobie gospodyni domowej, która ominie kran i skieruje czyściutką marcheweczką prosto do zupki. A więc obieranie i drugie mycie.
Jedyny cel tej akcji czyszczącej chyba jest taki, żeby ludzie kupowali, wyrzucali zepsute jak nie zdążą zużyć i kupowali następne. Nie widzę innej zasadności tego procederu. Warzywa przynoszone ze sklepu są obierane i myte. Czy się je obierze wraz z tą odrobinką ziemi, czy się obierze czyste, nie ma specjalnej różnicy, natomiast jest ZDECYDOWANA różnica w ich trwałości. Warzywa suche przetrwają znacznie dłużej.




wtorek, 19 kwietnia 2016

MARNOTRAWSTWO

Nie ma pieniędzy. Wszyscy narzekają. Każą nam zaciskać pasa, wprowadzając kolejny podatek, kolejną podwyżkę, kolejny haracz. W budżecie dziura. To, że w domowym też, nikogo nie interesuje, radź sobie sam.
Ale gdzie nie ma, to nie ma. Nie poruszam tu kwestii zarobków, bo nad tym tematem będę się znęcać w innym poście. Tu chciałabym udowodnić, że pieniądze są, tylko aż przykro patrzeć, jak się je marnuje.
Tylko pytanie, po co to udowadniać, skoro zainteresowani o tym wiedzą i nic nie robią, a inni wiedzą, ale nie mają wpływu, aby to zmienić?! Ale sobie "pogadam", tyle mojego...
Tu sprawdza się powiedzenie, że pieniądze leżą na ulicy, tylko trzeba po nie sięgnąć. Trzeba by jeszcze sięgnąć po głowy, które są za to odpowiedzialne. Podatnik płaci, zawsze, a przynajmniej bardzo często, kosztem swoich potrzeb, a ktoś te środki publicznie marnuje.Do rzeczy.  
Z jednej strony....
gmina dysponuje pulą lokali do wynajmu. Jeżeli ktoś chce prowadzić działalność gospodarczą, proszę bardzo, wybiera sobie dzielnicę np. w stolicy, potem ulicę, potem lokal i... przystępuje do dłuuugiego procesu poprzedzającego podpisanie umowy najmu. Przetarg. Obwarowany tysiącem przepisów. No, ale być musi, bo to publiczne. Wadium. Też być musi. Przetarg oczywiście można odwołać. Nie wgłębiam się tutaj co dalej, bo możliwości jest kilka, ale nie o tym chciałam pisać.
Miastowe lokale, zdawać by się mogło to idealna okazja dla przedsiębiorców - pewny właściciel, wszystko oficjalnie i powinno być taniej, niż prywatnie. Powinno, tylko dlaczego w takim razie w tylu atrakcyjnych miejscach stolicy, gdzie interes powinien kwitnąć, straszą puste witryny?! Brakuje chętnych? Przecież tylko w 2016 roku rozpoczęło działalność ponad 5000 nowych firm, więc to raczej nie jest powód pustostanów.
A może jednak cena? Czy nie lepiej taki lokal wynająć za połowę ceny, aby zarabiał na siebie? Lepiej niech stoi pusty i niszczeje? To nie jest sytuacja przejściowa. Są lokale, które stoją nie wynajęte miesiącami, żeby nie powiedzieć latami. Inny gospodarz by na to nie pozwolił. Gdyby prywatny właściciel dysponował lokalem na wynajem, to nie wyobrażam sobie, żeby zaakceptował analogiczną sytuację. Każdego dnia liczyłby ile strat poniósł. Jeżeli miałby problem z wynajmem, to na pewno starałby się uatrakcyjnić ofertę, aby znaleźć szybko klienta, a więc np. podniesienie standardu, czy obniżka ceny. Ale on liczyłby swoje pieniądze. A miasto? Miasto w inny sposób zrekompensuje sobie straty. Zawsze można przecież sięgnąć do kieszeni podatników, to jest wór bez dna, z którego można czerpać w nieskończoność. Po co promować rozwój biznesu, umożliwić zakładanie firm, lepiej tylko mówić, że się wspomaga przedsiębiorców i głosić wielkie idee.

Z drugiej strony....
bezrobocie coraz większe. Znalezienie pracy graniczy z cudem, a znalezienie pewnej pracy jest cudem. Wielu więc zastanawia się, a może by tak otworzyć coś swojego? No, ale koszty są przerażające. Jeszcze się nie zacznie zarabiać, a już trzeba płacić. Lokal, ZUS, no i oczywiście inwestycje. Myślimy więc czego można uniknąć. Inwestycje ograniczamy do minimum. ZUS to stała pozycja w programie, pozostaje więc lokal. Szukamy dobrego miejsca handlowego, ale jak najtaniej. A tu nie ma jak najtaniej. Udało się znaleźć fajne miejsce, pusty lokal, ale okazało się, że należy do miasta. Do biznesplanu należy więc dodać kolejną pozycję - wadium i dużo czasu. Nawet jeżeli wyskrobiemy środki na wadium, to czeka nas rosyjska ruletka: czy wygramy i czy przetarg nie będzie odwołany. Ilu będzie uczestników przetargu i jaką stawkę zaproponują? Zdecydowanie za dużo niewiadomych i straconego czasu. Jeżeli się nie uda, to mamy do tyłu stracone miesiące i jesteśmy w punkcie wyjścia. A więc jaki wniosek? Szukamy lokalu od prywatnego właściciela. Tu można wynająć z dnia na dzień i jeszcze negocjować stawkę. 



A lokale gminne, nadal sobie stoją puste....

Czy jest jakaś metoda, aby połączyć szukających z oferującymi? Czy jest jakaś metoda, aby ich interesy były zbieżne? Czy jest jakaś metoda, aby miasto nie trwoniło pieniędzy? Czy jest jakaś metoda, aby przedsiębiorcy mogli się rozwijać i płacić miastu podatki?
Ale pytanie, po co? Nie lepiej ponarzekać i nie robić nic!

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

SZCZĘŚCIE



Każdy człowiek chciałby być szczęśliwy. Oczywiście nie dla każdego szczęście oznacza to samo. Dla jednego jest to kochająca się rodzina, dla drugiego dostatek, dla trzeciego podróże, a jeszcze ktoś inny uzna za szczęście po prostu żyć. Najczęściej uznajemy za stan szczęścia to co jest nieosiągalne. Byłbym szczęśliwy, gdybym to miał... Byłabym szczęśliwa, gdybym... Mało kto powie "jestem szczęśliwy". To też zależy od położenia, w którym właśnie się znajdujemy. Wiadomo, że więzień byłby szczęśliwy, gdyby odzyskał wolność, cokolwiek by tam na niego czekało. Ludzie w kraju dotkniętym wojną byliby szczęśliwi gdziekolwiek, byle w miejscu, gdzie nie wojen. I tak dalej.
Ale znamienne jest to, że każda osoba, która przejdzie ciężką chorobę i uda jej się ją pokonać, zawsze wypowiada się, że patrzy teraz inaczej na życie. Okazuje się, że tak naprawdę to niewiele do szczęścia potrzeba. Wtedy zaczyna się dostrzegać wszystko - i ptaki i kwiaty i ludzi i każdą chwilę przeżywać i celebrować, a nie pozwalać jej przemijać niezauważalnie. W poniedziałek czekamy na piątek, aby już był weekend. Skąd my to znamy? A wyżej wspomniana osoba będzie się cieszyć z każdego poniedziałku i chcieć zatrzymać go jak najdłużej. Nawet niedostatek, nawet problemy i wszystkie przeciwności losu nie zmącą szczęścia ŻYCIA. Życie będzie wyglądało zupełnie inaczej z tego punktu widzenia. Przestanie być koszmarem, udręką, serią nieszczęść i pechów, a zacznie być największym darem, odzyskanym z rąk choroby.

Czy trzeba aż tak wielkich dramatów, aby dostrzec to co nas otacza? Przecież nic się nie zmieni, tylko NASZ punkt widzenia. To nie jest tak, że po chorobie kwiaty będą bardziej kolorowe, ptaki będą głośniej śpiewać, a ludzie będą milsi. Nie, wszystko zostanie takie samo, tylko MY się zmienimy. Jednak niestety nie potrafimy tego zrobić tak po prostu. Nie potrafimy obudzić się i cieszyć z nadchodzącego dnia, tylko jest on dla nas kolejnym trudnym wyzwaniem do pokonania. Musi się wydarzyć coś przyjemnego, aby ten dzień był radosny i niepowtarzalny. A zwykły poniedziałek, czy wtorek, szary dzień tygodnia to nie jest powód, aby go celebrować. Po prostu musi minąć jak najszybciej. I tak mija nasze życie.
Morał z tego taki, że każdy powinien zachorować i wyzdrowieć, aby potem odnaleźć się w innym świecie, bardziej radosnym i szczęśliwym. To oczywiście  skrajny sposób myślenia, ale dlatego warto czasem pomyśleć jak zmienić swój punkt widzenia, aby bez choroby spojrzeć na życie inaczej. 




niedziela, 17 kwietnia 2016

ABORCJA




Temat kontrowersyjny, ciągle aktualny i nierozwiązywalny. Co nowa opcja polityczna, to nowa opcja ustawy. Wszystko o kobietach bez kobiet.
Czy usunięcie ciąży to morderstwo? Zdaniem niektórych - tak. Jeżeli tak, to kobiecie, która usuwa ciążę powinno grozić od 8 lat więzienia do dożywocia. Tymczasem grozi do 3 lat. Czyli co? Morderstwo inaczej?
Zdecydujcie się więc ustawodawcy.
A jeżeli nie jest to morderstwo, to pozwólcie kobietom decydować. Państwo nie brało udziału w płodzeniu dziecka, ale za to bierze aktywny udział w losach tego płodu. Szkoda, że na tym kończy swój udział. Po urodzeniu kobieta jest pozostawiona sama sobie. Państwo nie martwi się, czy daje sobie radę, czy ma gdzie mieszkać, czy ma środki na utrzymanie dziecka, ewentualne leczenie.
Temat jest długi i szeroki, bo pozostają jeszcze wątki kobiet zgwałconych, dzieci upośledzonych, itp.
Zatrzymajmy się na temacie głównym, bez roztrząsania indywidualnych przypadków.
Czy ustawodawcom naprawdę się wydaje, że kobieta, która nie chce poczętego dziecka, to je urodzi i dobrze wychowa??? Czy jakiekolwiek nakazy i zakazy zmuszą ją do miłości do tego dziecka?? Kobieta, która NIE CHCE urodzić, znajdzie sposób, aby nie urodzić. Tylko sposób ten może być dla niej wielokrotnie bardziej szkodliwy, niż legalne usunięcie ciąży. Może jest zbyt młoda i niedojrzała do posiadania dziecka (temat rozwagi i rozsądku to inna bajka), może zaszła w ciążę z przypadkowym partnerem, może partner ją porzucił jak dowiedział się o ciąży - sytuacji jest tysiące, każda dramatyczna. Czy lepiej, aby w takim przypadku ciąża została usunięta w przyzwoitych warunkach medycznych, pod fachową opieką lekarską, czy gdzieś w "podziemiu" albo za granicą? Powtarzam: kobieta ciążę usunie, jeżeli taką podejmie decyzję! Jeszcze gorszym sposobem może być celowe doprowadzenie do poronienia. Może się tak zdarzyć, że w tym momencie kobieta nie jest gotowa na dziecko, ani wiekowo, ani ekonomicznie. Usuwa je. Za kilka lat zakłada rodzinę i jak najbardziej pragnie potomstwa. I tu następuje dramat - usunięta w "polowych" warunkach ciąża spowodowała nieodwracalne szkody w organizmie kobiety i na zawsze pozbawiła ją możliwości zajścia w ciążę. I co, lepiej tak??

Druga strona medalu to kwestia religii. Usunięcie ciąży dla osoby wierzącej to grzech. I ustawa ma zabronić popełniania grzechów. Grzech to sprawa sumienia każdej osoby, a nie postępowanie usankcjonowane prawnie. Jeżeli kobieta jest wierząca i religia nie pozwala jej sumieniu usunąć ciąży, to jej nie usunie, nawet jeżeli będzie to dozwolone. Natomiast poddawanie grzechu zakazom i nakazom ma się nijak do wiary. Religia czy to katolicyzm, czy każda inna jest dobrowolnym wyborem każdego człowieka. Nie ma ustawy nakazującej chodzenie do kościoła, ani nakazującej życia zgodnie z przykazaniami. Dlaczego więc akurat ten grzech ma być ustawowo zakazany? Grzechem jest również rozwód, a jakoś nie widać, aby ta tematyka była roztrząsana na forum publiczno-politycznym i poddawana prawu.

Anomalią jest małżeństwo homoseksualne i jakoś dąży się do jego legalizacji. Sprzeczne zarówno z religią, jak i z kulturą. Ale o tym już gdzie indziej i kiedy indziej.



KOMENTATORZY, AKTORZY, PIOSENKARZE, KABARECIARZE...

Inna epoka. Na przestrzeni lat obserwujemy same zmiany. I tyleż samo na lepsze, co na gorsze. Zaryzykuję stwierdzenie, że tych drugich jest jednak narastająca przewaga.

Wypowiem się tylko na tematy wartości intelektualnych w szerokim pojęciu. Nie poruszam tu sfery materialnej, sfery pustych, czy pełnych półek w sklepach i wielu innych.
Najciekawsze jest to, że najwięcej do powiedzenia mają osoby, które w latach 80 albo się jeszcze nie urodziły, albo chodziły dopiero na czworakach. Ale wszystko wiedzą.

Prześledźmy trochę historii.
Mecze i zawody sportowe - jeden komentator, profesjonalny, kompetentny, niezwykle błyskotliwy i obeznany w temacie. Znane nazwiska, pamiętane do dzisiaj. Na bieżąco potrafił relacjonować co się dzieje, który zawodnik prowadzi, który ma piłkę, ile minut przewagi. W wolnych, nielicznych chwilach było miejsce na 1-2 zdania dygresji, bo na więcej nie było czasu.
Jak to wygląda teraz? Większość zawodów komentuje dwóch komentatorów. Czyżby przerastało to możliwości jednego? W zależności od nazwiska, proporcje komentarzy na żywo i skoków w bok w inne tematy, kształtują się od 30 do 90%. Na pewno od komentatorów regularnie możemy dowiedzieć się, kiedy każdy ze sportowców obchodzi urodziny. Informacja niezwykle istotna, pewnie widzowie chcieliby złożyć życzenia. Możemy też poznać historię okolicznych terenów. Ciekawe, owszem, ale czy zamiast relacji?
Pewnie zwolenników znajdą i jedni i drudzy.

Aktorzy - kiedyś, aby dostać rolę w teatrze, czy w kinie, trzeba było skończyć odpowiednią szkołę, a i to nie gwarantowało dobrej roli. Trzeba się było wyróżniać. Czym? Osobowością, wiedzą, charyzmą, dykcją. Właśnie - dykcją. Oglądając dzisiaj film z aktorami przez duże "A" nie mamy problemów ze zrozumieniem ich tekstów. Jeżeli oglądamy filmik z aktorami nowego pokolenia, słyszymy jeden bełkot, wypowiadany przez zaciśnięte usta. Tonacji i skali głosu, emocji, możemy się tylko domyślać.
Dzisiaj, żeby zagrać w filmie nie wszyscy muszą mieć odpowiednie wykształcenie. Jest taka nowa formacja pod tytułem "celebryci". Zwykli-niezwykli sławni ludzie. Jeden zasłynął dowcipem (tak mu się wydaje), druga gołym biustem, trzecia pośladkami, czwarty.... (a może czwarta?, bo nie wiadomo, czy to on czy ona.
Spośród tych sław, kilku udało się dostać rolę filmową. Pewnie niezwykłe objawienie talentu, skoro udało się to na skróty.
Dzisiaj aktorzy mają nową ważną misję. Dostają role życia, w telewizji, gazecie, na banerach, na wystawach - wszędzie ich pełno. Co prawda to nie teatr, ale za to komedia. Jeden nas przekonuje, że tylko ten bank, żaden inny, druga udowadnia, że jak internet to tylko tutaj, trzecia - schudła na tabletkach 10 kg, możesz i ty,  kolejna ci opowie o kremie na zmarszczki, następny zagwarantuje ci najtańsze ubezpieczenie i tak wielu ma jakieś zadanie do wykonania. To poważne role i trzeba po mistrzowsku je odegrać. Nie to co jakiś tam scenariusz teatralny czy kinowy.

Piosenkarze
Powoli schodzi z estrady pokolenie piosenkarzy ponadczasowych. Ich nazwiska jeszcze długo będą w pamięciach, a ich utwory będą znane zarówno przedszkolakom jak i seniorom. To jest styl, klasa i poziom.
Tekst piosenki to słowa, układające się w zdania, a zdania w całość.
Czy dzisiejszych modnych piosenkarzy ktoś będzie pamiętał jak ich czas przeminie? Czy ktoś będzie umiał powtórzyć jakiś utwór? Tam nie ma tekstu. Tam jest zlepek słów, najczęściej kilku na krzyż, bo piosenka to jeden wielki refren.
Festiwale! Czy ktoś teraz wie jak powinien wyglądać festiwal?! Lata temu Sopot i Opole przyciągały tłumy, zarówno polskie, jak i zagraniczne. Dzisiaj? Żenujący poziom.

Kabaret
Kojarzy się z dowcipem. Dobrym dowcipem. Humor sytuacyjny. Było kilka takich kabaretów, do dzisiaj znane nazwiska, nawet tych, którzy niestety już odeszli. Szkoda, że nikt nie potrafi tego kontynuować. Dzisiaj kabareciarz sam się śmieje ze swoich dowcipów. A prawdziwy artysta miałby dziś o czym opowiadać, oj miałby.


Wszystko to nie miało by miejsca, gdyby nie było zapotrzebowania na tego typu rozrywkę. Przerażający poziom, milowy krok w tył.
Cały ten show biznes. A właściwie tylko biznes, bo od tego się zaczyna i na tym kończy ta maskarada.

DOZORCA

Kiedyś była "instytucja" dozorcy. Inaczej mówiąc - gospodarz domu. Taki ktoś mieszkał w bloku, najczęściej w mieszkaniu nr 1. Zajmował się dbaniem o czystość i porządek w bloku i jego otoczeniu. Mycie klatek schodowych, sprzątanie korytarzy piwnicznych, podlewanie trawników, odśnieżanie, grabienie liści, koszenie trawy i wszelkie inne czynności, związane z "obejściem".
Gospodarz był zawsze na miejscu, a więc dostępny we wszystkich sytuacjach awaryjnych - spalona żarówka, zepsuty zamek, zaśnieżony chodnik - reagował na wszystkie zgłoszenia i starał się sam pokonać przeszkody lub interweniować we właściwych służbach. Efekt był taki, że bloki mieszkalne wyglądały czysto i schludnie, na klatkach i w bramach nie pałętałi się przypadkowi goście, nikt nie odważył się pić, palić, śmiecić i rozrabiać. Wszyscy się znali, domofony nie były instalowane, jednak było cicho, spokojnie i bezpiecznie.

Od jakiegoś czasu dozorstwo zostało zlikwidowane. Sprzątaniem zajmują się osoby dochodzące lub firmy sprzątające. Zajmują się lub nie, ze skutkiem takim, jaki widać. Żaden sprzątacz czy sprzątaczka nie przyjedzie na swoje miejsce pracy o godzinie 4 nad ranem, bo właśnie spadł śnieg i trzeba odśnieżyć chodnik. Nie jest istotne, że ludzie wychodząc do pracy o godzinie 6 mogą sobie złamać nogę. Ich problem.
Sprzątaczka pojawi się około godziny 8 (oczywiście nie codziennie) i na raty sprząta - jednego dnia umyje okno, drugiego zamiecie schody, trzeciego zbierze liście z trawnika. O godzinie 10 praca skończona, bo przecież nikt jej nie płaci za 8-godzinny dzień roboczy. Analogicznie sprawa wygląda z firmą sprzątającą. Tu jest nawet gorzej, bo firma podpisuje umowę ze spółdzielnią lub wspólnotą mieszkaniową na określoną kwotę. Aby maksymalnie zaoszczędzić, wynajmuje pracowników za grosze, na jak najkrótszy czas. A więc taki pracownik nie ma kiedy wykonać swoich czynności przyzwoicie, bo musi się przenieść na kolejne miejsce w innym terenie. Co się dzieje w blokach?? Wszystko. Klatki schodowe zapuszczone, śmiecie porozrzucane, ściany pomalowane. W co gorszych rejonach - doskonałe miejsce na "obalenie flaszki", zwłaszcza w deszczowy lub zimowy dzień. Zainstalowane domofony (a jakże!) nie stanowią żadnej przeszkody, aby obcy element miał jakąkolwiek trudność w wejściu tam, gdzie akurat chce.
Ale to nie koniec problemów. Teren został ściśle podzielony - chodnik i trawnik przy bloku należy do gminy i nie podlega opiece sprzątaczki. Może być zaśnieżony, oblodzony, wyschnięty - zajmuje się nim gmina i koniec. To znaczy MA się zajmować. Na papierze. W rzeczywistości żadna siła nie zmusi miasta do wypełniania swoich obowiązków. Podatnik zapłaci za sadzenie krzewów i trawników, następnie za całoroczną opiekę nad nimi, następnie za kolejne sadzenie, bo w międzyczasie wyschną. Nikomu nie zależy, aby je podlewać, czy przycinać. Miasto jest od tego, aby pilnować, czy podatnik zapłaci. I to wystarczy.
Chodniki przed blokiem w okresie zimowym mogą spokojnie służyć za lodowisko. Nie ma chętnych, aby je odśnieżyć, czy posypać piaskiem. Jestem przekonana, że w przypadku jakiegoś nieszczęśliwego wypadku, czyli złamania nogi czy innego upadku, nikt nie wygra odszkodowania za zaniedbanie obowiązków przez gminę.

Lepsze wrogiem dobrego.







KINA, TEATRY, WYSTAWY, IMPREZY... jednym słowem życie kulturalne

Myślę, że nie ma osoby, która nie lubi dobrej rozrywki. Inna sprawa to kategorie tej rozrywki. Dla jednego będzie to opera, dla drugiego kino, dla trzeciego muzeum, i tak dalej. Nie będę tu rozważać tematu rozrywek skrajnie rozrywkowych, a więc flaszka, czy temu podobne. Mam na myśli wyjścia z domu i spożytkowanie wolnego czasu w ambitnych przybytkach kulturalnych. Ograniczam się więc do grupy ludzi, którzy chętnie korzystają lub chcieliby korzystać z takich form.
Piszę "chcieliby", bo niestety nie wszyscy mogą. Powodem są drogie bilety. Zakładając, że para / małżeństwo chciałoby spędzić razem wieczór w teatrze, muszą liczyć się z kosztem 100, a nawet ponad 300 zł za jeden bilet - w zależności od miejsca. Koncerty okazjonalne - jeszcze więcej. Przyjmijmy średnią - 200 zł za bilet x 2 = 400 zł jedno wyjście. Nie liczymy kreacji, obuwia, biżuterii, para ubiera się w to, co ma w szafie. 400 zł - dla jednego majątek, dla drugiego niezauważalny wydatek. Nie będę pisać o tych drugich, bo to nie moje sfery, a poza tym tych pierwszych jest zdecydowanie więcej. 400 zł w miesiącu to pokaźna pozycja w budżecie, zwłaszcza jeżeli para ma dzieci w wieku szkolnym, obydwie osoby pracują i zarabiają ciut powyżej najniższej krajowej. Jak trzeba gospodarować środkami finansowymi, aby móc sobie pozwolić na takie wyjście? Chyba nawet magik sobie z tym nie poradzi.
Trochę mniej astronomiczne kwoty pochłania wizyta w teatrze z niższej półki. Ale przecież nie  chodzi w końcu o wyjście do teatru, ale wyjście na przedstawienie. Musimy jednak poskromić chęci i przełożyć je na możliwości. Ale też nie jest słodko. Od kilkudziesięciu do stu kilku złotych. Wypadałoby też czasem zabrać dzieci, ewentualnie sfinansować ich wyjście samodzielne.
No, zostało jeszcze kino. I tak można schodzić w dół, rezygnując z kolejnych "zachcianek".

Państwo ma nam gwarantować Konstytucją równy dostęp do dóbr kultury. Owszem, drzwi są otwarte, tylko czy dla wszystkich? Czy publiczne rozrywki nie powinny być bardziej wspomagane przez państwo? Czy aby na pewno właściwie są podzielone środki z budżetu?

Mówi się, że Polacy przestali czytać książki. Fakt, z jednego powodu książki odeszły do lamusa, mianowicie internet jest w stanie zastąpić wszelkie inne formy wiedzy. Mamy gotowe opracowania (aby dzieci w szkole nie musiały głowić się jak napisać wypracowanie), mamy streszczenia lektur szkolnych (aby biedaczyska nie marnowały czasu na czytanie całej książki), mamy wszystko, aby mieć możliwość nie sięgania po książki. A jeżeli już, to w formie e-booka, w tramwaju, czy metrze po drodze do pracy.
Ale nadal są osoby, które chętnie przeglądają nowinki w księgarniach, czy na targach książki. Korzystają też z bibliotek (nie wiadomo jak długo, bo miasto grozi, że zamknie). W bibliotekach owszem, nawet zdarzają się nowości, jednak nie wszystkie. W księgarniach natomiast można stracić majątek. Przeciętna książka 20 - 40 złotych. Zwykle jednorazówka, bo jej przeczytaniu stanowi obraz nędzy i rozpaczy - wszystkie kartki rozpadają się - puściły szwy. Albumy i inne wartościowe pozycje to już kilka razy większy wydatek. A te 20 - 40 złotych też nie jest niczym.

Tak więc reasumując - kto chce, ten nie może, a kto nie chce, najczęściej może - pozwolić sobie na pozycję "ukulturalnianie się" w budżecie domowym.
Pośrednio przez to społeczeństwo skazane jest na stosunkowo tanią formę rozrywki jaką jest telewizja, a w niej wiadomo... różnego rodzaj "show", powtórki, żałosne kabareciki, amerykańskie komedyjki, ale o tym pisałam już w innym poście, więc nie chcę się powtarzać.



NAD MORZEM

Morza szum, ptaków śpiew...
Małe miejscowości nadmorskie, osady rybackie, dwie ulice na krzyż, "centrum" czyli ryneczek, kościół, jeden sklep wielobranżowy, ośrodek zdrowia, smażalnia ryb, port i morze, las, plaża. Tak się wypoczywało. Klimat nie tylko morski, ale i atmosfera. Atmosfera właściwa dla nadbrzeżnych mieścin. Zostały może ze dwie takie namiastki na wybrzeżu. Ale już niedługo. Reszta - wielki biznes. Z osad rybackich przemieniły się w tętniące tłumnym życiem modne kurorty. Hotele, ośrodki, baseny, SPA, centra rozrywki, dyskoteki, restauracje, markety, brakuje tylko galerii handlowych, ale to tylko kwestia czasu. Odpoczynek w ciszy? Przecież to męczarnia. Jak można odpocząć bez sklepów i restauracji??? A co ze sobą zrobić przez cały dzień? No można niby iść na plażę, bo tam też jest piwo, ale co potem?? Można iść do lasu, ale tam to już nic nie ma, więc po co? Dobrze, że chociaż jest zasięg i wi fi.

Szkoda, szkoda, szkoda. Ale co wygra z wielką kasą, wielkim biznesem? Na pewno nie jakaś wioska rybacka, bo czym ma przyciągnąć tłumy? Świeżym powietrzem i rybami prosto z morza? Albo ciszą i szumem morskiej bryzy? Albo pustą plażą? Dla kogo to?! Przecież ludzie z miast nie szukają tego. Oni nie mogą wypoczywać bez zgiełku i miastowych atrakcji, bo by się za bardzo zmęczyli. Jak by to wyglądało po powrocie z urlopu z takiej głuszy? Jeszcze by zdziczeli w międzyczasie.




niedziela, 10 kwietnia 2016

BRÓD, SMRÓD....

Środek Europy. Cywilizowany kraj (?). Czy aby na pewno? Dlaczego w Polsce jest tak brudno? Uważamy się za kulturalnych, wykształconych i porządnych. Niestety, przeczy temu wizerunek miejsc, w których przebywamy.

Kosz na śmieci. Stoi pusty, obok walające się papiery, puszki, butelki. Szczególnie po weekendzie, kiedy niektórym ciężko trafić do pojemnika, a może po prostu nie znają tego zwyczaju.

Trawnik. "Ozdobiony" krzyżującymi się ścieżkami, bynajmniej nie zrobionymi tu celowo. Z prawej na lewo komuś było bliżej do przystanku, z góry na dół - do skrzyżowania, a w poprzek szybciej do kiosku. Dwa metry dalej chodnik, ale po co się trudzić?!

Blok mieszkalny. Niedawno odnowiona elewacja. Ładny, brzoskwiniowy kolor. Nie wszędzie jednak. Za kilka dni już ktoś na murze rozwijał swój talent i postanowił nanieść rysunek graffiti. Szkoda, że swojej twórczości nie upamiętnił na ścianie w swoim mieszkaniu, mógłby codziennie podziwiać.

Klatka schodowa. Na parapecie puszka po piwie. Wypiłem, zostawiłem pustą. Dla kogo? Na pewno ktoś sprzątnie.

Podwórko pod blokiem. Sterta niedopałków. Wychodzę na balkon, bo przecież w domu nie będę smrodził.
A peta za okno.

Śmietnik. Zamykany na klucz - tylko dla mieszkańców bloku. Na bramie szereg ozdób w postaci toreb ze śmieciami. Ale jestem sprytny! Zostawię pod sąsiednim śmietnikiem, zamiast wrzucać do swojego.

Autobus. Siedzenia obite skay'em. Ale fajnie się je tnie! Co za radocha! A może by tak pociąć kanapę we własnym domu? Nieeee, szkoda przecież.

Przystanek. Szklana wiata. Dlaczego by nie wybić szyby? Tak nudno, a przynajmniej coś się będzie działo? No i jeszcze zerwę rozkład jazdy. Po co to komu, tylko przeszkadza. A tak to będzie ciekawiej - przyjedzie czy nie przyjedzie...i o której godzinie...

Kiosk. Zasłonięte żaluzje. Ale fajne miejsce, muszę coś napisać. "Kocham Olę". Albo "Pier...." Wszystko jedno co, byle upiększyć te białe, czyste żaluzje, bo aż nieprzyzwoicie wyglądają.

Samochód. Boczne lusterko. Tak sobie idę i coś wystaje. A właściwie dlaczego wystaje? Urwę i będzie równo.

Stacja kolejowa. Niewielka mieścina, ciemno, nikogo nie ma. No, gdzieś tam siedzi jakiś pijany, o przepraszam, zmęczony gość. Co by tu zniszczyć? Ale najpierw pójdę do toalety. Chociaż.... właściwie po co, za daleko, trzeba przejść przez poczekalnię, nie chce mi się, pójdę tam pod ścianę, przecież nikt nie widzi.

Plaża. Godzina 20. Wczasowicze teraz żerują w mieście. A na plaży.. czy więcej piasku, czy śmieci?
Wybór różności. I papiery, i ogryzki, i butelki, i puszki, i kapsle, i niedopałki, o i resztka pizzy. Przecież przyjemnie będzie jutro rozłożyć kocyk wśród takich kolorowych resztek.

Miejska toaleta. Ależ zapach. Podłoga usłana papierami i ręcznikami. Do kosza ciężko trafić, taki mały otwór. Sedes jakiś taki kolorowy w abstrakcyjne wzory. A nie, to brud. Ktoś nie trafił. Wody w kranach chyba nie ma. Chyba? Nie wiem, nie sprawdzam, bo nie myję tam rąk. Przecież mam czyste, węgla nie przerzucałem.

Ulica. Muszę wytrzeć nos. Nie mam chusteczek. A co tam, w palce, wytrę rękawem.

Park. Ale fajne krzaczki. Przyjemnie się je łamie. Ooo, i ławeczka. Urwiemy deseczkę, co nam zależy.

Toaleta w restauracji. Ooo, jaki fajny kwiatek. Sztuczny, ale wygląda jak prawdziwy. Ładnie by wyglądał u mnie w przedpokoju, tam na tej szafce koło lustra. Właściwie dlaczego nie skorzystać? Nikt się nie zorientuje przecież. A nawet jeśli, to już dawno mnie tu nie będzie. Myk, kwiatek ląduje w torbie.

Spacer z pieskiem. Pieseczek się załatwił. No, ale przecież w końcu po to go wyprowadziłem. A co, miał załatwić się na dywan? Przecież od tego jest trawnik przed blokiem. To chyba normalne, nie?!

Sobota wieczór. Wracam z imprezy. Trzecia w nocy. Rozedrę gębę na całe osiedle, ja nie śpię, dlaczego ktoś ma spać?? Coś zaśpiewam, byle głośno, niech mnie wszyscy usłyszą.

Pod barem. Kur... ale wczoraj byłem na imprezie. Było zaje... mówię ci, ale laski, kur...było takie jeb..., że hej. Szkoda, że cię kur... nie było. Tak się napier.., że niewiele pamiętam kur... Pamiętam tylko, że kur.. przyszedł taki chu... i rozje..., ale potem się uspokoił i kur.. zajął się panienką, kur... i był spokój. Żałuj, musisz kur... następnym razem przyjść, wypijemy browara i będzie zaje..

To jest właśnie Polska. W całej swojej okazałości.
Nie ta pozornie luksusowa, którą widzą cudzoziemcy. Nie te strzeliste szklane biurowce, nie te wypasione bryki, nie ci biznesmeni z komórkami przy uszach, nie te laseczki w mini z kolorowymi szponami, chwiejące się na szpilkach, nie te wystawy sklepowe światowych projektantów mody, nie te ekskluzywnie drogie galerie z tryskającymi fontannami, tylko ta szara, niby europejska stolica.






piątek, 8 kwietnia 2016

DZIECI

Jakimi kryteriami kierują się rodzice planujący (lub nie planujący) powiększenie rodziny? Różnie z tym bywa i kolejność zdarzeń często zależy od przypadku. Ale są też tacy, którzy działają po kolei. Najpierw myślą, potem robią. I chwała im za to. Niestety innego zdania jest pewna aktorka, która uważa to za materializm. Może nie tylko ona, może takiego zdania są też inne osoby. "Ludzie zastanawiają się, czy będzie ich stać na dziecko, a dopiero potem myślą o dziecku". Materializm czy rozsądek? Pewnie lepiej najpierw myśleć o dziecku, a jak już pojawi się ono na świecie (a może nawet nie jedno), to zacząć zastanawiać się, czy nas na to stać. A jeżeli niechcący okaże się, że jednak nie stać? Co wtedy? Tego już ta pani nie powiedziała. Z reguły myślenie "przed" a nie "po" daje dobre efekty i pozwala uniknąć mniejszych i większych problemów, żeby nie powiedzieć nieszczęść. I to nie tylko w temacie rodzenia dzieci. Mamy obecnie na tapecie niekończący się temat aborcji. To jeden z przykładów myślenia "po". Ale o tym w oddzielnym poście. Jak na ironię losu, druga aktorka jest doskonałym przykładem niematerialnego podejścia do posiadania dzieci. "Zafundowała" sobie bliźniaki i zaczęła myśleć za co je wychować. I wymyśliła. Napisała do pani premier o zapomogę. Jakie to proste! Na szczęście nie zadziałało. Na szczęście, bo gdyby zadziałało, to w budżecie państwa musiałaby pojawić się dodatkowa pozycja - dotacje dla wszystkich posiadaczy dzieci, którzy nie mają ich za co wychować. Dlaczego dla wszystkich? A dlaczego tylko dla jednej? Efektem niematerialnego podejścia do posiadania dzieci (wg cytowanej wyżej aktorki) są często wielkie krzywdy właśnie tych nieprzemyślanych dzieci. Przy dzisiejszym podziale klasowym (bardzo bogaci i bardzo biedni) te dzieci cierpią najbardziej. Koleżanka czy kolega ze szkoły ubiera się w modne ciuchy, do szkoły rodzice podwożą samochodem, wakacje spędza na słonecznych południowych plażach, ferie zimowe na nartach, wszystko ma nowe, piękne, kolorowe. A te dzieci nie mają często nic z tego. Cieszą się jak mają kanapkę na drugie śniadanie i książki do szkoły. Rodzice dwoją się i troją, aby związać koniec z końcem, ale na przyjemności nie ma już miejsca. To często wielkie dramaty i ślady w psychice na całe życie. Zbulwersował mnie ten wpis o materialnym podejściu do planowania dzieci, stąd post ten powstał "na gorąco". Zdecydowanie polecam materialne podejście w tym przypadku i wyrachowaną kalkulację za i przeciw. Dla dobra dziecka i swojego.

REKLAMY

Czy są ludzie, którzy lubią reklamy? Chyba tylko dzieci. Na zgubę rodziców i ku radości reklamodawców. Reklamy tak się wpasowały w życie, że nie ma kierunku, w który można się obrócić i ich nie widzieć. Uprzykrzają oglądanie filmu, natrętnie wkręcają się w zmysły i atakują podświadomość. I to jest najważniejsze, ale o tym za chwilę. Na razie o tym co widać i słychać. A widać kolejne najlepsze piwo, cudowny lek, który działa niemalże jeszcze przed zażyciem, proszek, który sam pierze, itd. - jakie to życie cudowne, wszystko świetne, w zasięgu ręki. Dwa miesiące temu kupiłam wspaniały tusz do rzęs, jeszcze go nie zdążyłam zużyć, a już słyszę, że w międzyczasie firma wyprodukowała lepszy i jeszcze lepszy! Czyli tamten był jednak do niczego?? Przecież reklamowali, że taki cudowny! Lek na przeziębienie. Działa! Chociaż naukowcy twierdzą, że jeszcze nie został wynaleziony. Banalna choroba, ale nie wiadomo jak z nią walczyć. Kto nie wie, to nie wie, ale firma farmaceutyczna już wie! Ten sam lek, który jest w sprzedaży już kilka lat został ulepszony! Teraz działa po jednym dniu! Innowacyjna formuła! A że przy okazji zmieniła się troszkę cena? To niezauważalne. A nawet jeżeli, to przecież oczywiste, bo teraz jest podwójnie skuteczny! Absurd tych nowinek jest - mam nadzieję - oczywisty, ale inny problem, to irytująca forma. Agencje reklamowe prześcigają się w pomysłach. Co jeden to lepszy. Mam wrażenie, że dla odbiorców z niekompletnym jednym z narządów - mózgiem. Nie można w inteligentny i spokojny sposób przekazać informację o danym produkcie, muszą być dzikie wrzaski, hołubce, idiotyczne teksty, durne miny i ogłupiające scenki. Czy ten sposób bardziej trafia do przekonania, czy bardziej zniechęca do kupowania? Dorośli dają się zwieść, a co dopiero dzieci. Dzieci pochłaniają reklamy całym sobą. Oglądają je chętniej, niż nawet bajki. Przecież muszą wiedzieć, co jutro wyprosić u rodziców jak będą w sklepie. To najlepsi klienci, bo przecież dzieci słuchają starszych i jak starszy mówi, że taki batonik jest najlepszy, to dlaczego mają nie wierzyć? A te chipsy? Przecież pokazywali w telewizji! Wczoraj dziecko jadło pyszny jogurt. Ze smakiem, z chęcią, nawet nie trzeba było namawiać, jak to zwykle bywa przy jedzeniu. Ale jutro już jogurt jest "be". Chce tylko taki jak wczoraj był na ekranie. Nieważne, że mama przekonuje, że tamten jest zdrowszy i lepszy. Chce ten! Batoniki. Z reguły wszystkie słodkie i lubiane. Ale nie wszystkie są modne. Dlatego jedne są dobre, ale mało popularne, a inne rozchwytywane, tylko dlatego, że jest o nich głośno. Ależ te dzieci są naiwne! Ale to ich prawo. Są małe, łatwowierne i nieświadome. Łatwo ulegają sugestii, dlatego są tak ochoczo wykorzystywane do przekazu. Ale czy tylko dzieci?? Dorośli są rozsądni (??), świadomi i przecież nie dadzą się "robić w konia". Ależ dadzą, dadzą. Sami nawet o tym nie wiedzą. Siła sugestii jest ogromna. Kłamstwo powtarzane ileś razy staje się prawdą. To działa jak efekt placebo. Mówili, że jest dobre, to jest dobre. Mówili, że działa, to działa. I tu właśnie wracam do wcześniej poruszonej kwestii podświadomości. Odbierasz bodźce, które formułują się jak twoje myśli. Za chwilę już odbierasz je jako własne. Nikt tego nie wypowiedział, ale ty już usłyszałeś. Ulotna chwila, ale już zdążyła "narozrabiać" w twoim umyśle i zadomowić się tam na długo. Przyczai się i zaatakuje w dogodnym momencie. Niszczycielska siła marketingu. Niektórym może się wydawać, ileż to producenci wydają pieniędzy na reklamy. Producenci nie wydają ani złotówki. To my wydajemy. Płacimy za każdą sekundę reklamy, która nam przeszkadza oglądać film, płacimy za każdy centymetr kwadratowy baneru reklamowego, za każdą kolorową literkę w gazecie i każde słowo w radio. A jak wiadomo, nie są to tanie przekazy. Ile mógłby kosztować produkt bez reklamy? Nagle by się okazało, że wszystko można kupić o wiele, wiele taniej i pełny koszyk w sklepie to nie 100 zł, a o połowę mniej. No, ale przecież żaden producent nie jest frajerem i nie będzie brał tych kosztów na siebie. Czasem płacimy nie tylko za reklamę. Jeszcze sponsorujemy imprezy sportowe i inne wydarzenia. A co nam szkodzi, kto bogatemu zabroni??!!! No, cóż... na mnie producenci niewiele zarobią. Mam alergię na reklamowane produkty.

czwartek, 7 kwietnia 2016

PROMOCJE




Promocje, wyprzedaże, sale... to slogany wszędzie obecne. Mają kusić jako niepowtarzalna okazja. Łap dzisiaj, bo jutro już nie będzie. Kupuj, kupuj, kupuj! Musisz to mieć! Najmodniejsze, najpotrzebniejsze i w dodatku tanie tanie! Woda z mózgu. Potrzebujesz tego na pewno? A może to już trzecia torebka w tym samym kolorze, albo kolejny gadżet, który zasili szeregi już stojących na półce. Ale to jeszcze pół biedy. Ważniejsze jest, czy to na pewno jest TAŃSZE? Czy promocja, która powinna kojarzyć się z wyjątkową obniżką ceny, nie jest tak naprawdę czyszczeniem magazynów z zalegających towarów, które ciężko sprzedać? Albo nie jest zwykłą zawoalowaną reklamą, bo produkt stojący na sklepowym regale nie budzi jakoś zainteresowania? Ludzie są sami sobie winni. Jak usłyszą "promocja" są gotowi kupić wszystko, nawet to, co nie jest im kompletnie potrzebne.  Na ludzką głupotę nie potrzeba ustaw, tylko odrobiny inteligencji. Wystarczy sprawdzić cenę danego produktu w innym sklepie, a często okazuje się, że bez "promocji" jest tańszy. Najlepszy przykład z kuponami rabatowymi w kilku serwisach zakupowych - miały być żelazne reguły - produkt MUSI być tańszy od standardowej oferty sprzedawcy. Tymczasem bywa nawet droższy. A już na pewno można go znaleźć taniej w innych sklepach internetowych i to bez zniżki.
A sprzedawcy świetnie wykorzystują takich łowców "okazji" i śmieją się, że mają taki łatwy zysk i mogą pozbyć się bubli.

Postanowiłam zgłębić ten temat i sprawdzić wyrywkowo kilka takich "okazji". Cena standardowa i cena promocyjna: na pierwszy rzut oka - jaka duża różnica! Na drugi rzut oka - czy w innym sklepie kosztuje tyle samo? Na trzeci rzut oka - czy stara cena nie jest jakoś dziwnie wysoka? Przecież to nigdy tyle nie kosztowało! No i na piąty rzut oka - wszystko staje się oczywiste. Stara cena została zawyżona i przekreślona, obok niej triumfalnie bije w oczy nowa, o 50% niższa kwota, kusi, nęci i przyciąga takich, którzy poprzestali tylko na pierwszym rzucie oka, a w rzeczywistości jest ona w najlepszym przypadku w tej samej wysokości, co cena pierwotna. W najlepszym, bo zdarza się i tak, że jest wyższa. Drugi aspekt tej sprawy jest taki, że jeżeli produkt może być przeceniony o 50, 60, 70% i jeszcze sprzedawca na nim zarobi (bo nie ma takich, którzy sprzedają ze stratą), to jaka musiała być pierwotna marża przed przeceną??!!! Konkluzja jest taka, że na hasło "promocja" powinny zapalać się wszystkie lampki ostrzegawcze!

HANDEL W NIEDZIELĘ

Czy sklepy powinny być czynne w niedziele i święta??? Dawno, dawno temu był taki czas, kiedy kupienie pieczywa w wolny dzień lub w nocy było nierealne. Wszyscy musieli zaplanować sobie zużycie jedzenia, tak aby w weekend nie umrzeć z głodu. A jeżeli niespodziewanie wpadli goście lub ktoś postanowił zjeść podwójną kolację, to już był kataklizm. Gdy zabrakło papierosów, konieczna była wycieczka na Dworzec Centralny, bo tam zawsze kiosk był czynny. Z żalem patrzyło się na tętniące nocnym życiem zachodnie ulice, gdzie o każdej porze można było zjeść, kupić, napić się. No i mamy. A właściwie mieliśmy. Ktoś stwierdził, że handel w dni świąteczne jest przeszkodą. Przeszkodą w świętowaniu święta. No więc wróciliśmy do zakazu. Jeszcze pozostały niedziele, ale kto wie jak długo. Z całą pewnością jak się zamknie sklep w dzień świąteczny lub niedzielę, to wtedy wszyscy znajdą czas i pójdą do kościoła. Tak, to te zakupy stawały na drodze i przez to ludzie zmieniali kierunek! Szkoda, że nikt się nie zastanowił nad tym, że jeżeli w niedzielę będzie otwarty i sklep i kościół, to każdy skieruje swoje kroki, tam gdzie uważa za stosowne. A może i tu i tu. Wierni, którzy chcą uczestniczyć we mszy świętej, na 100% znajdą na to czas i żaden sklep im w tym nie przeszkodzi. Natomiast ta grupa, która omija kościół szerokim łukiem, to nawet jak będą zamknięte wszystkie sklepy, kina, bary i inne miejsca rozrywki, to nie trafią do kościoła. Porusza się jeszcze kwestię pracowników, którzy nie mają wolnej niedzieli. Owszem, nie mają niedzieli, ale za to będą mieli następną wolną. A jeszcze dodatkowo wolny może poniedziałek lub wtorek. Pracownik kolei, stacji benzynowych, szpitali i innych usług też nie ma wolnej niedzieli. Może w takim razie zamknąć wszystko??? Po prostu życie będzie zamierało na weekend.

KSIĘŻA A WIARA

Z roku na roku notuje się coraz większy spadek liczby wiernych regularnie chodzących do kościoła. W Polsce może nie jest to jeszcze tak zauważalne, jednak w Zachodniej Europie bardzo. Jednak i w Polsce "gołym okiem" widać, że na niedzielnych mszach nie ma tylu miejsc zajętych co kiedyś. Może jeszcze święta są "okazją" do odwiedzenia kościoła, jednak zwykła niedziela już niekoniecznie. Ludzie uciszają własne sumienie, mówiąc "jak słyszę co robią księża, to odechciewa mi się chodzić do kościoła". Pewnie, księża już niestety nie są idolami społeczeństwa, ani wzorem do naśladowania. Tylko pytanie dla kogo i po co ci ludzie chodzili do kościoła. Do kościoła chodzi się dla Boga, a nie dla księży i powinno się to rozgraniczyć. Księża będą rozliczani za swoją rozpustę, a człowiek za swoją wiarę lub jej brak.

LIKWIDACJA KOŚCIOŁÓW




Ostatnio sporo się słyszy o zamianie kościołów na kawiarnie, skateparki i inne miejsca rozrywki. Nie jest to powód do chwały. Odpowiedzialni za to odpowiedzą w odpowiednim miejscu i czasie, a teraz niech się radują i sycą uciechami. Pewnie mało miejsca i budynków w Hiszpanii, żeby stworzyć skatepark i trzeba było zniszczyć i zabytek i kościół. Brawo nowoczesna Europo, brawo ludzie pchający się do niej drzwiami i oknami.


NIEZADOWOLENI

Jesteśmy często niezadowoleni z obsługi. Czy to w sklepie, na poczcie, w banku, czy w urzędzie. Pani/pan jest niekompetentna (niestety, zdarza się to coraz częściej...), niemiła i tych "nie" można by mnożyć w nieskończoność. Załatwiamy sprawę (lub nie) i odchodzimy wściekli, naburmuszeni, klnąc na czym świat stoi. Efekt? Zepsuty humor do końca dnia, może jutro drugie podejście, aby dokończyć nieudanego dzieła i mieć trochę szczęścia (może będzie w okienku ktoś inny?), frustracja, stres, nadszarpnięte nerwy i inne destrukcyjne działanie na nas samych i otoczenie. W drodze do domu jeszcze trzeba się wyładować na kierowcy, który nas wyprzedził, albo na kimś, kto za długo coś kupuje w kiosku. Już w domu, kolejna awantura, bo ... na obiad kotlet mielony zamiast schabowego. A ranek zaczął się tak niewinnie. I wszystko przez tę kobietę/faceta, którzy nam obrzydzili życie.Winowajca sobie poszedł spokojnie do domu, nieświadomy tsunami, które spowodował. A jutro, pojutrze i za tydzień - powtórka z rozrywki. Dlaczego? Dlatego, że pozwalamy się tak traktować. Machamy ręką, zgrzytamy zębami i idziemy dalej. Nic się nie zmieniło. Niekompetencja będzie królować dalej i wkurzać następnych. Niemiła obsługa pozostanie, bo... nikomu nie przeszkadza. Co można zrobić? R e a g u j m y !!! Nie musi to być od razu starcie na miarę bitwy pod Wiedniem, ale zacznijmy od grzecznego zwrócenia uwagi. Jeżeli to nie da efektów, poprośmy kierownika. Jeżeli kierownik nie będzie potrafił/chciał rozwiązać problemu, zawsze jest jeszcze ktoś wyżej. Wiem, że to wymaga trochę czasu i zachodu. Nikomu się nie chce i dlatego jest jak jest. Może świata się nie zmieni, ale własne podwórko owszem. Ja mam na swoim koncie kilka takich stoczonych batalii, z czego część skończyła się na miejscu, natomiast dwie - w wysokich urzędach - ale najważniejsze, że skutecznie. Pozostała satysfakcja i motywacja do dalszych działań. Nie lubię być traktowana jak byle kto, dlatego tego nie akceptuję. A przy okazji mam z tego korzyść, bo każda taka potyczka to kapitał wiedzy. Poznaję przepisy, swoje prawa i możliwości. A to broń, którą mogę odpowiednio wykorzystać. Polecam! Nie zgadzajcie się na bylejakość!


Dla kogo piszę

Piszę dla wszystkich, chociaż zdaję sobie sprawę, że wzbudzę różne reakcje. Jednym się spodoba, inni będą oburzeni. I dobrze, bo każdy ma swoje zdanie, swój punkt widzenia. Nie chcę, aby wszyscy mi przytakiwali. Chętnie poczytam inne opinie, bo moja jest tylko moja i nikt nie musi się z nią zgadzać. Tam gdzie rozmawia dwóch Polaków, tam trzy różne zdania. Tę samą sprawę każdy widzi inaczej, bo jak wiadomo "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia". Będę krytykować, będę chwalić i chcę podłożyć ogień do dyskusji, ale NA TEMAT. Do szału mnie doprowadzają komentarze, które pojawiają się np. pod jakimś artykułem na temat zawartości mięsa w mięsie, a ktoś pisze, że kupi opony do Jelcza. Nie chcę tu takich bezmyślnych tekstów. Głupota nie jest powodem do dumy, więc niech gdzieś tam pozostanie głęboko ukryta. No, chyba, że ktoś jest nieświadomy swojego stanu umysłu...



DYLEMATY

Rodzice wychowują dzieci, a potem życie zatacza koło i dzieci opiekują się rodzicami. Moim zdaniem oddanie rodzica do domu starców to tak jakby rodzic oddał dziecko do domu dziecka i tłumaczył sobie, że tam będzie mu lepiej, bo ma całodobową opiekę. W ŻADNYM domu starców, rodzic nie będzie miał LEPIEJ. Piszę tu oczywiście o normalnej, kochającej się rodzinie (nie o wyrzutkach i patologiach). Jeżeli sam chce tam się przenieść, to mówi tak z grzeczności, aby nie obciążać dziecka opieką. Są różne życiowe sytuacje i nie twierdzę, że domy opieki nie są dla ludzi. Bywa tak, że dzieci mieszkają za granicą i nie mają możliwości opiekować się rodzicami, bywa tak, że rodzice są na tyle schorowani, że wymagają specjalistycznej opieki w dzień i w nocy, czego nie można zapewnić w domu, ale bywa i tak, że są oddawani do domów opieki, bo tam będzie im "lepiej". Piszę tu w oparciu o konkretną wypowiedź znanego aktora, który oddał matkę do domu opieki, bo nie mogła poradzić sobie mieszkając sama. Świadoma psychicznie, niedomagająca fizycznie - czy na pewno tam znajdzie szczęście? Syn odwiedzał i pomagał, ale nie pomyślał, aby matkę wziąć do siebie i na starość zapewnić trochę bliskości, opieki i towarzystwa. Nie mnie to osądzać, ale rozgrzeszenie dla siebie szybko i łatwo można znaleźć.

UBOGIE SŁOWNICTWO

Od jakiegoś czasu w polskim słownictwie rozpanoszyły się "modne" słowa. Widocznie mamy zbyt mało polskich słów, bo niestety obecne czasy posiłkują się albo wstawkami angielskimi albo jakimś niezrozumiałym bełkotem. Do tej pory spotykało się to sporadycznie w slangu młodzieżowym. Dzisiaj jest "design", "event", "cool", itd. itp. Design jest w sklepie meblowym, a bez eventów nie istnieje żadna agencja reklamowa. I nie ma to nic wspólnego z angielską wersją językową oferty. Szkoda, że niektórzy nie potrafią się wysłowić w rodzimym języku. Z boku wygląda to żałośnie, ale oni myślą, że są "trendy".

ODWIECZNY KONFLIKT: DZIECI - RODZICE

Tym razem o dorosłych już dzieciach skonfliktowanych z rodzicami. Przyczyn jest wiele, ale dzisiaj piszę o konkretnym przypadku: rodzice nie akceptują wyboru partnera/partnerki córki/syna. Ten wpis powstał po przeczytaniu historii rozżalonej znanej aktorki, która nie widziała jeszcze urodzonego miesiąc temu wnuczka. A dlaczego? Otóż dlatego, że wcześniej oświadczyła, że nie akceptuje partnera córki, która związała się z mężczyzną z bogatą przeszłością (kilka partnerek i kilkoro dzieci). Fakt, może nie najlepszy wybór z punktu widzenia rozsądku. Być może córka zostanie kolejną kobietą na drodze tego mężczyzny. Ale w miłości nie ma miejsca na rozsądek. Jaka powinna być postawa matki? Doradza, tłumaczy, stoi z boku i obserwuje. Jaka była w tym przypadku postawa matki? Awantura, padły niepotrzebne słowa, zapewne jedna strona drugiej stronie wykrzyczała, że nie chcą się znać. Silne do tej pory więzy - puściły i zostały strzępy. Zacietrzewienie, opór i dzika satysfakcja - chciałaś, to masz. Efekt jest taki, że zawzięta córka nie podziela radości z urodzin dziecka ze swoją matką, a matka cierpi, bo chciałaby przywitać wnuczka na świecie i być po prostu dla niego babcią. Może kiedyś sobie wybaczą, może czas uleczy rany, ale patrząc na to z boku, można się zastanowić czy to było potrzebne. Czy matka oczekiwała, że córka się jej podporządkuje i zerwie tę znajomość?? Jeżeli jej nie zerwała po wielu rozmowach, skierowanych do jej rozsądku, na pewno jej nie zerwałaby na skutek awantury. Tym bardziej szła by w zaparte, stawiając na swoim. Rodzice! Jeżeli nie akceptujecie wyborów swoich dzieci, czy to partnerów, czy to drogi życiowej, rozmawiajcie, ale pamiętajcie, że to "dziecko" skończyło już 18 lat i nie można mu nic nakazać. Jeżeli się sparzy, to może na drugi raz podejmie inną decyzję. Raz się sparzy delikatnie, innym razem bardzo dotkliwie. Ale takie są koleje losu i rodzice też nie zawsze postępowali zgodnie z wolą swoich rodziców. Dzieci kiedyś muszą wziąć odpowiedzialność za swoje życie i całe ryzyko z tym związane. Można, a nawet trzeba im doradzać, posunę się dalej - pocieszyć, jeżeli sprawdzą się przepowiednie rodziców i wyjdzie "na ich", ale stawianie warunków nie jest najlepszym rozwiązaniem. Jest mnóstwo przypadków rozbicia wielopokoleniowego właśnie z powodu słów, które kiedyś padły i narobiły nieodwracalnych szkód. A później cierpienie, z reguły rodziców, bo oni są starsi i będą potrzebowali kiedyś pomocy tych dzieci, które sobie poszły w świat i "na życzenie" rodziców zerwały kontakty. Wracając do konkretnego przypadku, można powiedzieć, że matka osiągnęła co chciała, tylko czy na pewno wtedy wiedziała, że tego chce? Czy złość przysłoniła jej dalsze koleje losu rodziny i konsekwencje takich wykrzyczanych emocji?? Lepiej się zastanowić PRZED, niż cierpieć PO.

O mnie

Witam serdecznie! Autorka jest kobietą w przedziale wiekowym +18 -100. Niewiele jest sytuacji, gdzie wiek nie ma znaczenia, więc korzystam z tych nielicznych i go nie podaję. Nie będzie powodu do określeń typu "jeszcze młoda i nie zna życia" lub "stara a głupia", itp. Jestem niepokorna, nieprzewidywalna, nie akceptuję bezmyślności, chamstwa, braku kompetencji i wszystkiego, co jest nie takie, jakie powinno być. Walczę o swoje prawa, a przynajmniej usiłuję, gdyż tak naprawdę to niewiele tych praw mamy. ... a więc o tym, co nas spotyka na co dzień, o tym, co nas cieszy i denerwuje, o tym, co można zmienić, a jeżeli nie można to dlaczego. Tematy różne, komentarze wydarzeń, własne obserwacje, sprawy wielkie i małe, oczywiste i trochę mniej oczywiste. Krótko mówiąc - o wszystkim, co mi przyjdzie do głowy. A trochę też o "niczym". Każdy powinien znaleźć tu coś dla siebie - jeżeli nie dzisiaj, to jutro, albo... za 3 dni. Zaglądaj tu więc często. Pamiętaj, że to co piszę, to tylko moje zdanie - ktoś ma inne - proszę bardzo, chętnie je poznam, ale jeszcze chętniej argumenty na jego poparcie. Tu powinny krzyżować się różne myśli, słowa, tematy, opinie.

Ostatnie wpisy