Myślę, że nie ma osoby, która nie lubi dobrej rozrywki. Inna sprawa to kategorie tej rozrywki. Dla jednego będzie to opera, dla drugiego kino, dla trzeciego muzeum, i tak dalej. Nie będę tu rozważać tematu rozrywek skrajnie rozrywkowych, a więc flaszka, czy temu podobne. Mam na myśli wyjścia z domu i spożytkowanie wolnego czasu w ambitnych przybytkach kulturalnych. Ograniczam się więc do grupy ludzi, którzy chętnie korzystają lub chcieliby korzystać z takich form.
Piszę "chcieliby", bo niestety nie wszyscy mogą. Powodem są drogie bilety. Zakładając, że para / małżeństwo chciałoby spędzić razem wieczór w teatrze, muszą liczyć się z kosztem 100, a nawet ponad 300 zł za jeden bilet - w zależności od miejsca. Koncerty okazjonalne - jeszcze więcej. Przyjmijmy średnią - 200 zł za bilet x 2 = 400 zł jedno wyjście. Nie liczymy kreacji, obuwia, biżuterii, para ubiera się w to, co ma w szafie. 400 zł - dla jednego majątek, dla drugiego niezauważalny wydatek. Nie będę pisać o tych drugich, bo to nie moje sfery, a poza tym tych pierwszych jest zdecydowanie więcej. 400 zł w miesiącu to pokaźna pozycja w budżecie, zwłaszcza jeżeli para ma dzieci w wieku szkolnym, obydwie osoby pracują i zarabiają ciut powyżej najniższej krajowej. Jak trzeba gospodarować środkami finansowymi, aby móc sobie pozwolić na takie wyjście? Chyba nawet magik sobie z tym nie poradzi.
Trochę mniej astronomiczne kwoty pochłania wizyta w teatrze z niższej półki. Ale przecież nie chodzi w końcu o wyjście do teatru, ale wyjście na przedstawienie. Musimy jednak poskromić chęci i przełożyć je na możliwości. Ale też nie jest słodko. Od kilkudziesięciu do stu kilku złotych. Wypadałoby też czasem zabrać dzieci, ewentualnie sfinansować ich wyjście samodzielne.
No, zostało jeszcze kino. I tak można schodzić w dół, rezygnując z kolejnych "zachcianek".
Państwo ma nam gwarantować Konstytucją równy dostęp do dóbr kultury. Owszem, drzwi są otwarte, tylko czy dla wszystkich? Czy publiczne rozrywki nie powinny być bardziej wspomagane przez państwo? Czy aby na pewno właściwie są podzielone środki z budżetu?
Mówi się, że Polacy przestali czytać książki. Fakt, z jednego powodu książki odeszły do lamusa, mianowicie internet jest w stanie zastąpić wszelkie inne formy wiedzy. Mamy gotowe opracowania (aby dzieci w szkole nie musiały głowić się jak napisać wypracowanie), mamy streszczenia lektur szkolnych (aby biedaczyska nie marnowały czasu na czytanie całej książki), mamy wszystko, aby mieć możliwość nie sięgania po książki. A jeżeli już, to w formie e-booka, w tramwaju, czy metrze po drodze do pracy.
Ale nadal są osoby, które chętnie przeglądają nowinki w księgarniach, czy na targach książki. Korzystają też z bibliotek (nie wiadomo jak długo, bo miasto grozi, że zamknie). W bibliotekach owszem, nawet zdarzają się nowości, jednak nie wszystkie. W księgarniach natomiast można stracić majątek. Przeciętna książka 20 - 40 złotych. Zwykle jednorazówka, bo jej przeczytaniu stanowi obraz nędzy i rozpaczy - wszystkie kartki rozpadają się - puściły szwy. Albumy i inne wartościowe pozycje to już kilka razy większy wydatek. A te 20 - 40 złotych też nie jest niczym.
Tak więc reasumując - kto chce, ten nie może, a kto nie chce, najczęściej może - pozwolić sobie na pozycję "ukulturalnianie się" w budżecie domowym.
Pośrednio przez to społeczeństwo skazane jest na stosunkowo tanią formę rozrywki jaką jest telewizja, a w niej wiadomo... różnego rodzaj "show", powtórki, żałosne kabareciki, amerykańskie komedyjki, ale o tym pisałam już w innym poście, więc nie chcę się powtarzać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz